niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział Czwarty.

Kochani!
Wybaczycie, że to takie krótkie? Przepraszam Was, ale ostatnio nie mogę się wziąć za pisanie... jeszcze prawdopodobnie niedługo pójdę do pracy i ogólnie... nie wiem czy będę miała czas pisać, a teraz mnie nie było przez długi czas, bo wyjechaliśmy... Mam nadzieję, że chociaż to Was odrobinę zadowoli... ;3 nie złośćcie się, proszę. Kiedyś to w końcu nadrobię, obiecuję i życzę miłego czytania. ;)
_____________________________________________________

Mędrzec ujął w dłoń zwój i pomachał nim chłopakowi przed oczami. Brunet spojrzał na niego beznamiętnie opierając się jedną ręką o blat, drugą natomiast sięgnął do kieszeni spodni. Wyjął z niej klucz i uśmiechnął się zadziornie.
- Weź z sobą tamten plecak i ruszamy. – nakazał starzec, na co ten tylko przytaknął i odbijając się lekko od blatu ruszył na drugi koniec pomieszczenia po plecak.
Kiedy tylko przekroczyli próg jaskini, mężczyzna obsypał wejście jasnym pyłem, ceglanego koloru. Młodzieniec, który mu towarzyszył zrobił kilka kroków w przód. Zatrzymał się gwałtownie, gdy tylko mędrzec położył mu dłoń na ramieniu i mocno ścisnął. W głębi jaskini dostrzegli parę świecących się żółtych ślepi, które wpatrywały się w nich odkąd tylko pojawili się w ich zasięgu.

*

Brunet ocknął się we własnym łóżku. Chciał otworzyć oczy, ale sprawiało mu to jednak trudność, gdyż czuł na sobie rażące z okna ciepłe promienie słońca, które zaatakowałyby jego oczy zaraz po podniesieniu powiek. Postawił więc na inne zmysły. Zmysł zapachu mówił mu, że zna ten zapach. Zna i go kocha. Uśmiechnął się, czemu towarzyszyło odczucie ciepłej dłoni na jego brzuchu. Teraz był już pewien. Jest w domu, a Sehun leży przy nim. Ponownie się uśmiechnął i postanowił otworzyć oczy. Kiedy poskromił już słońce piekące jego oczy, ujrzał nad sobą biały sufit w wypukle wzorki. Przekręcił głowę w lewo, skąd jego skóra otrzymywała dawkę delikatnego oddechu w okolicy policzka. Jego oczom ukazał się śpiący Sehun z uśmiechem na ustach. Kai poczuł się spokojniejszy. Delikatnie wysunął się spod objęć szatyna i wyszedł dyskretnie z pokoju. Drobnymi krokami, by nie robić hałasu przeszedł korytarz i zszedł po schodach udając się do kuchni. Podszedł do lodówki, wyjął z niej kartonik z mlekiem i napił się prosto z kartonika. Odstawił je i ruszył na górę. Jego oczom jednak nie umknęła postać Tao. Brunet stał przy wyjściu na taras i wpatrywał się w niebo. Jongin postanowił do niego dołączyć.
- Piękna pogoda. – zaczął podchodząc do niego bliżej. Tao zerknął tylko na niego kątem oka i się uśmiechnął
- Czujesz się lepiej? – spytał nie odrywając oczu od lecących po niebie ptaków.
- Tak, dziękuję, ze pomogłeś mi wrócić do domu.
- Drobiazg. To ja powinienem być Tobie wdzięczny.. Tak myślę..
Kai spojrzał na niego zaskoczony. Nie przypominał sobie, by zrobił coś za co Tao mógłby mu dziękować.
- Dzięki Tobie jest nas więcej. - brunet odwrócił w końcu do Jongina przodem posyłając mu serdeczny uśmiech. - Och! D.O! Jongin się obudził! - gdy Kai usłyszał te słowa, znieruchomiał i zaczął się ciężko zastanawiać o co chodzi. I czy jego przypuszczenia, które właśnie pojawiły się w jego głowie są prawdziwe. Serce biło mu mocniej i szybciej, jakby brało udział w wyścigu z czasem. Gdy już szykował się do tego, by odwrócić się w stronę nadchodzących kroków, usłyszał wołanie z góry.
- Jongin-ah! - krzyk Sehuna obudziłby nawet umarłego.
- Idę! - odkrzyknął, ukłonił się lekko i pstrykając palcami rozmył się w powietrzu. Kyungsoo widząc to na własne oczy poczuł jak dreszcz przechodzi przez całego jego ciało, paraliżując je na moment.
Kai stanął w drzwiach sypialni i spojrzał na Sehuna.
- Coś się stało? - spytał z uśmiechem i zamykając za sobą drzwi  wszedł  w głąb pokoju. Usiadł obok przyjaciela i spojrzał na niego wyczekująco.
- Musimy porozmawiać, bo widzisz... - zaczął Sehun - Kiedy tamtego dnia zniknąłeś na plaży, poznałem Chena.. – przystanął robiąc pauzę. Jakby zastanawiał się, czy ma mówić dalej. - Ma moc elektryczności. Wyobraź sobie ze on bawi się w osobę władającą nad burza.
- Poznałeś go ?! - Kai słysząc to oprzytomniał.
- Poznałem aż trzech. – odparł niepewnie. - Tao jest czwartym, Ty piątym a ja szóstym
Jongin przyswajając te informacje nie wiedział o czym powinien teraz myśleć, w jakiej kolejności i co odpowiedzieć. Serce zakołatało mu kilka razy, a twarz rozpromieniła się.
- Zostało nam jeszcze sześciu... Jongin-ah.. – szepnął szatyn i spojrzał na przyjaciela z nadzieją na pozytywną odpowiedź. - Myślisz, ze damy rade?
- Wiec.. Jest nas.. Sześciu?! – spytał z niedowierzaniem Kai. - Została tylko szóstka! – krzyknął radośnie i przytulił się do Sehuna. – Damy radę! – gdy wypowiedział te słowa, młodszy rozluźnił się i z ulgą poklepał bruneta po plecach.
- Tak i.. bo...wiesz… oni są u nas w domu.
Jongin odsunął się od Sehuna i zmierzył go wzrokiem. Zmarszczył brwi w zamyśleniu, a wzrok utkwił w martwym punkcie na ścianie.
- Jeden z nich to… D.O? – spytał nagle.
- Tak, skąd wiesz? – Sehuna zaskoczył fakt, że Kai wie coś na temat gości przebywających w domu.
- Byłem na dole, rozmawiałem chwile z Tao… Wołał kogoś w ten sposób, ale zniknąłem zanim go zobaczyłem, bo zawołałeś…
- Och, rozumiem. Zaczekasz? – spytał z uśmiechem i wstał. Kai spojrzał na niego i lekko przekrzywił głowę w lewo. – Skoczę do łazienki, przebiorę się i zejdziemy na dół. Poznasz ich wszystkich, dobrze?
Jongin przytaknął i rzucił się na łóżko. Sehun uśmiechnął się czule i lekkim krokiem ruszył w kierunku łazienki. Ogarnął się, wziął szybki prysznic, przebrał się i wrócił do pokoju. Kai leżał na łóżku, na brzuchu, z nogami podniesionymi do góry i machał nimi w przód i w tył. W ręku trzymał pluszowego misia, który był przyczepiony do kluczy Sehuna i bawił się nim. Kiedy szatyn wszedł do środka, uniósł wzrok nad zabawkę i zaczął się przyglądać przyjacielowi. Uśmiechnął się lekko rozbawiony i w mgnieniu oka znalazł się przy młodszym. Uniósł rękę i przeczesał palcami włosy szatyna, muskając opuszkami palców jego kark. Sehuna przeszedł przyjemny dreszcz, wzdrygnął się i złapał go za rękę.
- Idziemy. Gotowy? – Kai z uśmiechem przytaknął i ruszył za przyjacielem.

*

Jedna z większych dzielnic Nowego Jorku była całkiem opuszczona. Nie było tam żywej duszy, gdyż większość ludzi uciekło przed epidemią, która zaatakowała tamten region. Nie była to zwyczajna epidemia… Epidemią nazwano pojawienie się tam nieludzkich rozmiarów potworów, które pożerały mieszkańców i siały postrach w całej okolicy. Dzielnica została oddzielona od reszty miasta ogromnym, grubym murem, który chronił jego mieszkańców.

Jednak dzielnica poza murami nie do końca była opuszczona… Kryła w sobie tajemniczego blondyna, który wydawało się, że wcale nie jest poruszony tzw. epidemią. Mieszkał w jednym z mieszkań mieszczących się na ostatnim piętrze wieżowca. Często przesiadywał na jego dachu i wpatrywał się w niebo. W mieście został uznany za zaginionego i prawdopodobnie martwego. Zdaniem nowojorczyków ten, kto został poza murami, już stamtąd nie wraca, bo nie ma dla niego ratunku. Jak widać teoria ta była błędna. Przynajmniej w jego przypadku…